blazio blazio
511
BLOG

Co PiS sądzi o długu publicznym

blazio blazio Gospodarka Obserwuj notkę 10

Od pewnego (dłuższego) czasu ciekawiło mnie, co sądzi PiS o długu publicznym.

W notkach p. Jarosława Kaczyńskiego nie znalazłem odpowiedzi na to pytanie.

Natrafiłem natomiast na bardzo ciekawe wystąpienie p. Zyty Gilowskiej. Transkrypcję tego wystąpienia (dokonaną przez Margotte i opublikowaną pierwotnie tu) wklejam poniżej.

Jestem ciekaw Państwa opinii.

Od tej koszmarnej katastrofy, która zmieniła w Polsce wszystko, zastanawiamy się, jaki był Prezydent Lech Kaczyński. Niektórzy posypywali sobie głowy popiołem, inni na szczęście nie musieli tego robić, ale rzeczywiście osobowość niebywale złożona. Ja się też zastanawiałam, bo przecież wielokrotnie słyszeliśmy, że to był socjalista. Jakiś nonsens dla mnie. O mnie się mówi, że jestem liberałem, też przesada. A rozmawiało nam się znakomicie. I współpracowało się zawsze znakomicie. To znaczy, że te etykietki nie były wystarczająco finezyjne, a generalnie nie były odpowiednie.

Kiedy się zastanawiam nad poglądami Leszka Kaczyńskiego, nad Leszkiem Kaczyńskim jako osobą, dochodzę do wniosku, że był romantycznym realistą. Romantyczny realista. Bardzo polskie. Miał bardzo romantyczne wyobrażenia o państwie, o Polakach, o narodzie, o naszej przyszłości. Ale był realistyczny w swoich diagnozach i w swoich dociekaniach aż do bólu.

Pan Prezydent Kaczyński nieustannie zbierał się z ekspertami, nieustannie konsultował, naradzał się, debatował, naradzał się, debatował. To było właściwie bez końca. Był skłonny rozmawiać z każdym na każdy temat i w trudzie, w znoju, spokojnie, przyjaźnie, poszukiwać dobrych rozwiązań.

Co ciekawe, od tragicznej śmierci prezydenta Kaczyńskiego ten dialog ustał. Jest cisza. Im gorzej nam się wiedzie, im gorsze informacje docierają do nas z Europy i ze świata, tym intensywniej milczymy. Nie wiem, udajemy, że nie ma sprawy?

Z całą pewnością nie jest to milczenie, które by aprobował Prezydent Lech Kaczyński. Z całą pewnością Prezydent Lech Kaczyński zwoływałby ekspertów, specjalistów, byłych ministrów, obecnych ministrów, i dopytywał się, co można zrobić, jak się właściwie sprawy mają. Jak się sprawy mają, bo przecież wiadomo, że rzeczywistości nie zamilczymy.

Zresztą my akurat nie chcemy zamilczeć rzeczywistości, nie po to się zebraliśmy, żeby milczeć, tylko żeby się zastanowić, jak się sprawy mają. Milczeć to sobie możemy w pojedynkę. Zebraliśmy się po to, żeby się zastanowić, jak się sprawy mają.

Otóż w odniesieniu do kwestii związanych z możliwością finansowania przez państwo polskie jego podstawowych zadań, pomyślności państwa polskiego, zdolności państwa polskiego do zapewnienia obrony obywatelom, bezpieczeństwa wewnętrznego i zewnętrznego, sprawy nie mają się najlepiej. A mówiąc bardziej szczegółowo, mają się następująco.

Po pierwsze, w latach 2008-2010, to jest przez trzy lata kalendarzowe, jakoś tak udało się rządzącym zwiększyć pewien parametr, który nazywa się deficyt sektora finansów publicznych, liczony w relacji do PKB, 5-krotnie. Pięciokrotnie. Zresztą w ujęciu absolutnym w miliardach również ponad 5 razy. W tym samym czasie w trzech latach 2008-2010 dług publiczny państwa polskiego, mówię o długu publicznym tylko, wzrósł o 60%. Z 500 do 800 prawie miliardów złotych. To jest rekord. Rekord niestety bardzo smutny.

I nie jest prawdą, jak twierdzą niektórzy komentatorzy, a także rządzący, że wzrost długu publicznego jest efektem wysiłku inwestycyjnego, zwłaszcza jednostek samorządu terytorialnego, które muszą się zadłużać, żeby wykorzystać środki unijne, żeby budować różne niezbędne urządzenia komunalne. Akurat dług jednostek samorządu terytorialnego stanowi około 7% państwowego długu publicznego ogółem, a reszta tego długu to jest już dorobek tego rządu i agend rządowych. Co ciekawe, część tych niedoborów i część tego długu rząd intensywnie ukrywa poza oficjalnymi rachunkami, m.in. ten znany casus, w Krajowym Funduszu Drogowym. To się oczywiście nie ukryje, liczniki biją, w Brukseli Komisja Europejska liczy wszystko. Co ciekawe tym bardziej, ten proces narastania deficytu w sektorze finansów publicznych i narastania państwowego długu publicznego zaczął się prawie natychmiast po wyborach.

Już w 2008 roku, w roku jeszcze dobrym, z punktu widzenia procesów gospodarczych roku wzrostowym, w roku, w którym tempo wzrostu PKB wynosiło 4,9%, czyli prawie 5%, już w tym 2008 roku państwowy dług publiczny wzrósł o 70 mld złotych.tj, uwaga!, o więcej niż wzrósł państwowy dług publiczny przez całe dwa poprzednie lata.Całe dwa poprzednie lata, też zresztą dobre.

To zaniepokoiło bardzo pana Prezydenta Kaczyńskiego, w tej sprawie zwoływał narady, poczynając od początku 2009 roku, jeszcze w trakcie debaty budżetowej na rok 2009, ponieważ pierwsza myśl, jaka przychodziła do głowy, kiedy się zastanawiano nad przyczynami tak radykalnego wzmożenia procesu zadłużania się państwa, narastania deficytu, pierwsza myśl, jaka przychodziła do głowy to taka, że coś tutaj nie pasuje, gdzie te pieniądze się podziały? Zresztą są i tacy, którzy do dzisiaj zastanawiają się, gdzie się podziały te pieniądze.

Obecnie nasz rząd usilnie, aczkolwiek ze zmiennym szczęściem, zabiega w Brukseli o zgodę na to, żeby nie wszystkie wydatki były traktowane jako wydatki, niektóre żeby były traktowane jako transfery w obrębie sektora finansów publicznych i, jako takie transfery, nie byłyby wliczane do sektora finansów publicznych. Zabiegi dotyczą głównie przekazywanych via ZUS z budżetu państwa środków kompensującym OFE należną im część składki, która to część pozostaje w ZUS-ie, tak zwane transfery do OFE.

Otóż pozwolę sobie przypomnieć, że w 2007 roku, kiedy to rzekomo byliśmy niesłychanie rozrzutni, deficyt sektora finansów publicznych był tak niski, że gdyby wówczas obowiązywały zasady, o które obecnie zabiega rząd, to polski sektor finansów publicznych liczony według procedur unijnych miałby po prostu nadwyżkę. Że już nie wspomnę o tym, że w chwili, kiedy oddawaliśmy władzę, w budżecie państwa była faktycznie nadwyżka. Było po prostu więcej pieniędzy, pomimo że niektóre długi spłaciliśmy awansem już za 2008 rok.

Mimo to, i nad tym się zastanawialiśmy z panem Prezydentem Kaczyńskim już na początku 2009 roku, pojawiły się głosy, że zapewne te niedobory i te trudności z dopięciem państwowej kasy są efektem faktu, że poprzedni rząd beztrosko poobniżał różne podatki i składki. Wtedy na początku 2009 roku nie było jeszcze mocnych informacji statystycznych jak się te sprawy mają, chociaż było przeświadczenie i wyniki najrozmaitszych teoretycznych analiz, które wskazywały, że przeciwnie, obniżenie podatków i składek sprzyja Polsce i dynamizuje procesy rozwoju gospodarczego, ale mocnych argumentów, dowodów statystycznych ex-post jeszcze nie było.

Teraz można powiedzieć, żeby się po prostu przestali męczyć co poniektórzy, szukając przyczyn własnej nieudolności w wydarzeniach sprzed trzech czy czterech lat. Niech się nie mordują po prostu.

W samych latach 2008 i 2009, czyli przez dwa lata, już zakończone, policzone dokładnie, rząd zebrał z głównych podatków o 74 mld złotych więcej niż zebrał rząd poprzedni w 2007 roku. To było niecałe 30 mld więcej z podatków w 2008 roku, i 15, 6 mld złotych więcej z głównych podatków w 2009 roku. Razem, gdy skumulować te zwiększone wpływy, daje to kwotę 74 mld złotych. Nie nastąpiła więc rzekoma utrata wpływów podatkowych z powodu nierozsądnej, nierozważnej, nieroztropnej polityki, której efektem było m.in. uchwalenie w 2006 roku przepisów zmniejszających obciążenia podatkiem dochodowym od osób fizycznych w trzech taktach.

Dodatkowo w żadnym z lat 2008, 2009 i, jak prognozy wskazują, w 2010 nie nastąpiły i nie nastąpią procesy, których efektem był radykalny spadek wpływu ze składek na ubezpieczenie społeczne. Wpływy ze składek na ubezpieczenie społeczne i w 2008 i w 2010 były i są coraz wyższe. Coraz wyższe, wyższe niż były w latach 2006 i 2007.

Nie mają zatem uzasadnienia pretensje jakoby obniżenie składki rentowej, istotnie znaczne, z 13% podstawy oskładkowania do 6% obniżyło wpływy z tego tytułu o 30 mld złotych. W jaki sposób? To obliczenia z kosmosu. Z kosmosu po prostu.

Skoro zatem wpływy były, i z podstawowych podatków dochodowych, i z podatków od towarów i usług, i wpływy ze składek społecznych również utrzymywały się na rozsądnym poziomie, aczkolwiek z mniejszą dynamiką, zważywszy na fakt, iż nastąpiło pewne spowolnienie gospodarcze, to pytanie dlaczego tak radykalnie rosną deficyty i tak radykalnie narasta państwowy dług publiczny?

To pytanie pan Prezydent Lech Kaczyński stawiał na przełomie 2008 i 2009 roku i praktycznie przez cały 2009 rok poszukiwaliśmy odpowiedzi, bo ta która przychodziła nam najczęściej do głowy odrzucana była jako zbyt trywialna i banalna, wygląda na to jednak, że to była odpowiedź prawdziwa.

Brzmi ona następująco: w latach 2008-2009 a więc przez dwa lata, wydatki sektora finansów publicznych wzrosły o 100 mld. W 2010 roku wedle wszelkich prognoz i analiz osób, które potrafią takie prognozy i analizy wykonywać, wydatki wzrosną o dalsze 120 mld.

To oznacza, że przez trzy lata, 2008, 2009, 2010 wydatki polskiego sektora finansów publicznych wzrosły o 140 mld złotych tj. o prawie 30%.
Jest to rozrzutność ponad dwu i półkrotnie wyższa niż przejawiał to poprzedni rząd, który działał w warunkach komfortowych, bo wysokiego wzrostu gospodarczego. Ponad dwu i półkrotnie wyższa rozrzutność.
Ale to podobno oznacza oszczędności, a rozrzutni byli poprzednicy.

Mamy więc do czynienia z bardzo ciekawą techniką sprawowania władzy, jest ona interesująca. My naturalnie znamy tę technikę, bo myśmy się jej przysłuchiwali, byliśmy jej przedmiotem, obiektem różnych zapałów.

Mianowicie, co innego się mówi, a co innego się robi. I tak w istocie jest teraz. Rząd nieustannie opowiadając o oszczędnościach równocześnie forsuje wzrost wydatków.

Ten wzrost wydatków o 140 mld złotych więcej w tym roku, niż było w roku 2007, oznacza, że w istocie rząd zastosował specyficzny program stymulacyjny, jeden z najkosztowniejszych w Europie, sięgający 10% PKB. Za tak kosztowny program, jeden z kosztowniejszych w Europie, rząd kupił czas i opinię pogromcy kryzysu. Musimy o tym wiedzieć, musimy być tego świadomi, i musimy wreszcie być świadomi niebezpieczeństw, jakie się wiążą z taką polityką.

Niebezpieczeństwo pierwsze dotyczy potrzeby nieustannego pożyczania dodatkowych środków finansowych na światowych rynkach finansowych, gdzie Polska pożycza coraz drożej, polskie 10-letnie obligacje skarbowe osiągały w ubiegłym tygodniu rentowności 6,2%. To są rentowności wyższe niż rentowności obligacji skarbowych rządu Hiszpanii, który zdaniem wielu komentatorów jest mocno narażony na ryzyko utraty swobodnego dostępu do płynności finansowej.
O Hiszpanii rozważa się w całej Europie, przypadek Hiszpanii jest przedmiotem analiz, krótko-, średnio- , długoterminowych; o Polsce cisza, a przecież my za pożyczane pieniądze płacimy już więcej niż Hiszpania. Czy nie jest to zajęcie ryzykowne?

To jest zajęcie ryzykowne. Tym bardziej, że kontaktujemy się z rynkami finansowymi, to jest nieodzowne, konieczne i oczywiste w każdym państwie, w takich czasach jak obecne, kiedy mamy do czynienia z integracją europejską, globalizacją, a także transformacją systemów gospodarczych, ale pamiętajmy, że długi zaciągane przez Polskę to nie są długi, które zaciąga państwo, to nie jest tylko państwowy dług publiczny, to są także długi prywatne. I ujmując polskie zadłużenie, łącznie publiczne i prywatne, musimy mieć świadomość, że przekroczyło ono 200 mld EURO, z tego 50 mld EURO to jest zadłużenie krótkoterminowe, a więc zadłużenie, które ma siłą rzeczy silniejszy związek z rynkami finansowymi, z zawirowaniami na tych rynkach, a także z wahaniami relacji kursowych.

Innymi słowy, niekorzystne zjawiska w polskich finansach zaczynają się nieco ryzykownie, zbyt ryzykownie, i wreszcie nieco niebezpiecznie kumulować.

Jakiego rodzaju antidotum rząd poszukuje? Rząd przede wszystkim przyszykował sobie liczne instrumenty usuwania z widoku niekorzystnych cząstkowych deficytów. To akurat wszyscy wiedzą, rząd upycha, mówiąc kolokwialnie, po kątach rozmaite długi, więcej także, rząd korzysta z pewnych rezerw o charakterze strategicznym, np. z funduszy rezerwy demograficznej, ale teraz pojawił się kolejny element – rząd szykuje sobie instrumenty przy pomocy których będzie mu łatwiej panować nad rynkiem, nawet rząd znowelizował ustawę o BGK, czyniąc z tej instytucji coś w rodzaju oberbanku albo nadbanku, instytucji sytuującej się poza tym ładem instytucjonalnym, jaki jest na polskim rynku bankowym. Bardzo niebezpieczne przedsięwzięcia, instrumenty, które nie muszą być dla nas korzystne i mogą nam przynieść niedobre rezultaty.

W tym wszystkim rząd nie komunikuje się, to trzeba uczciwie powiedzieć, z obywatelami w żadnej formie dostępnej w demokratycznym państwie. Dialog, który tak kochał Prezydent Lech Kaczyński, ten dialog zamarł, dialogu nie ma.

Ja zajmuję się zawodowo finansami publicznymi, to jest mój zawód, moje hobby, główne moje zajęcie od dwudziestu lat, i przyznaję państwu, że gdyby nie fakt, iż wykazuję się tu pewnym uporem oraz mam pewne przygotowanie, nie umiałabym się zorientować się w tym, co się w Polsce dzieje, korzystając z informacji powszechnie dostępnych. To jest po prostu niemożliwe.

Jeśli można jakoś nazwać ten system, tę konwencję, w której jesteśmy informowani o tym, co się w Polsce dzieje, to mi się właściwie kojarzy wyłącznie ze słowami poetyckiej piosenki, gdzie jest mowa o zabełtaniu błękitu w głowie. Nie chce mi się za bardzo wierzyć, żeby nam było tak łatwo zabełtać błękit w głowie, bo tam była mowa o zegarmistrzu światła purpurowym, to jest poważne bardzo urządzenie, to nie jest kilku facetów, którzy chcą koniecznie utrzymać się przy władzy. Więc myślę, że tak łatwo się nie damy.

Bez wątpienia po posusze, jaką był realny socjalizm vel komunizm vel nie wiem jak to nazwać, jesteśmy bardzo wrażliwy na różnego rodzaju reklamy, ale przecież musimy się wreszcie oprzeć, ponieważ stosuje się wobec nas w kwestii finansów państwa polskiego, perspektyw rozwoju państwa polskiego sposoby, których używają producenci margaryny i sprzedawcy używanych samochodów. O ile z margaryny można zrezygnować i kupić masło, samochodem też nie trzeba jeździć, to przecież nie można zrezygnować z państwa. Moim zdaniem nie można.

Państwo jest domem dla narodu, jest naszym dobrem wspólnym, tak zawsze uważał Prezydent Lech Kaczyński, ja też tak uważam. Jest naszym najważniejszym dobrem wspólnym.
Klaskać łatwo, weźmy się do roboty.

Dbajmy o ten nasz dom. Naród bez domu jest bezdomny. Bezdomne narody oglądamy, i teraz i swój w przeszłości.

Jesteśmy w takim razie zobowiązani, ze względu na pamięć Prezydenta Lecha Kaczyńskiego, ze względu na pamięć o licznych naszych wielkich Polakach, którzy odeszli od nas, zginęli, często przelewając krew, i mieli na względzie ten fakt, iż państwo jest domem dla narodu, ze względu na pamięć o tych wszystkich ludziach, którzy byli przed nami i przyjdą po nas, musimy, ja się czuję zobowiązana, formować diagnozę naszego państwa, ponieważ wiadomo, że bez diagnozy nie ma terapii. Nie ma możliwości, żeby naprawiać, jak nie wiemy, co jest popsute.

Wiele spraw w naszym państwie nie działa, ale nie wszystko. Są obywatele chętni do pracy, wykształceni, jest milionowa, wielomilionowa armia młodzieży, także wykształcona, jest mnóstwo do zrobienia, dziurawe drogi, krzywe chodniki, są ręce do pracy, jest praca. Niech to będzie początek.


blazio
O mnie blazio

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Gospodarka